Drugi dzień zwiedzana Colombo rozpoczęliśmy od zakupów herbaty i typowego śniadania w jednej z miejscowych restauracji. Krewetki na śniadanie? Czemu nie. Ryż z ziemniakami? To też możliwe. A do tego pyszna parrota, dhal i różne warzywa w curry. Tutaj je się to cały dzień. Nasyceni postanowiliśmy obejść na pieszo dzielnicę Pettah z jej świątyniami: wielkim meczetem, kościołem Wolvendaal (znajduje się w złym stanie) oraz hinduskimi Old i New Kathiresan Kovil.


Kościół Wolvendaal i jedna z hinduskich świątyń.

Następnie, zgodnie ze wskazówkami zawartymi w LP (napiwek dla portiera), poszliśmy do starego ratuszu (Old City Hall), który również jest w opłakanym stanie, ale w którym znajduje się ciekawa historyczna sala obrad. Bardzo podobały nam się też mechanizmy okienne z żaluzjami – technologia jakiej nie powstydzilibyśmy się nawet dzisiaj. Następnie przeszliśmy wszystkie słynne targi Pettah, zaopatrując się w znak rozpoznawczy tutejszej kuchni, czyli różne chilli oraz czerwone banany, których u nas brakuje.


Targ w Colombo

Po nasyceniu się kolorami i zapachami, tuk tukiem pojechaliśmy do muzeum narodowego. Jest to bardzo ciekawe muzeum, w którym mogliśmy sobie odświeżyć pamięć o historii Sri Lanki oraz wszystkich miejscach, które na niej zobaczyliśmy. Zdecydowanie jest to jedna z prawdziwych atrakcji Colombo. Później przeszliśmy się spacerkiem przez Victoria Park pod ratusz, który przypomina Kapitol USA czy też Kapitol w Hawanie. Obiad zjedliśmy w pobliskim centrum handlowym Odel.


Ratusz oraz Presidential Secretariat Office

Można tu zjeść nawet naprawdę dobre, prawdziwe włoskie lody. Następnie tuk-tukiem pojechaliśmy na znaną promenadę wzdłuż morza Galle Face Green. Było pochmurno, więc spacer był całkiem przyjemny, jednak na słoneczne dni, lepiej wziąć ze sobą nakrycie głowy, gdyż wzdłuż promenady nie ma drzew. Pełno jest natomiast budek z jedzeniem (głównie różne rodzaje ciast z krewetkami) i piciem. Spacerem wracamy do hotelu, bierzemy prysznic, przebieramy się na podróż i jedziemy na dworzec autobusowy, skąd klimatyzowanym autobusem nr 187 jedziemy na lotnisko.


Lokalne przysmaki oraz widok na promenadę Galle Face Green

Czytaliśmy, że autobus nie dojeżdża bezpośrednio pod terminal, ale nie jest to już prawdą. Zostaliśmy wysadzeni pod samymi drzwiami terminalu. Mamy samolot w środku nocy, więc jeszcze dłuższy czas czekamy na otwarcie odprawy. Za bramkami kontrolnymi jest sporo sklepów i kilka restauracji i kawiarni. Wszędzie ceny są podane w dolarach, ale przeliczają je też na rupie, więc można wydać ostatnie pieniądze.