Rano zwiedzamy Djúpivogur a konkretnie port, w którym miejscowy artysta postawił pomniki jajek różnych ptaków. Są one wykonane z różnych marmurów i mają różne rozmiary, w zależności od tego, jak duże jest prawdziwe jajo w stosunku do skali. Po wyjeździe z miasteczka zatrzymujemy się, żeby zrobić zdjęcia górze w kształcie piramidy Búlandstindur. Rzeczywiście jest ona niemal trójkątna, jakby ktoś wyciosał ją w skale.


Jaja w Djúpivogur oraz góra Búlandstindur

Drogę na jezioro Lagarfljót pokonujemy częściowo szutrową drogą przez przełęcz Öxi Mountain Pass. Droga jest przejezdna dla samochodów bez napędu na 4 koła. Po drodze jest wiele punktów widokowych i wodospadów. Ta trasa jest także najszybszą do Egilsstaðir. Po przyjeździe nad jezioro jedziemy do największego lasu na Islandii Hallormsstaður. Robimy sobie mały trekking po lesie do wodospadu. Jesteśmy nieco zdziwieni, że udało nam się zgubić dosłownie wszystkich turystów przebywających na Islandii.


Wodospady Litlanesfoss oraz Hengifoss

Następnie jedziemy na południe jeziora i robimy trekking do 2 najwyższego wodospadu na Islandii – Hengifoss. Wodospad jest ładnie położony a po drodze do niego widzimy jeszcze kilka innych wodospadów. Cała droga w dwie strony, zajmuje nam ok. 1,5 godziny. Na obiad pojechaliśmy na bufet do byłego klasztoru Skriduklaustur. Gorąco polecamy to rozwiązanie. Jedzenie jest typowo islandzkie. Można spróbować jagnięciny, zapiekanki z renifera, domowych ciast i przetworów. Wszystko, łącznie z chlebem jest wypiekane na miejscu. Po obiedzie mocno się rozpadało i musieliśmy zrezygnować z wyjazdu nad gorące źródła do Laugarfell.


Klasztor Skriduklaustur oraz szwedzki stół w klasztornej restauracji

Zamiast tego pojechaliśmy na basen w Egilsstaðir, w którym także mieliśmy zarezerwowany nocleg. Jest to największe miasteczko w tej części wyspy, z 2 marketami i 2 stacjami paliw. Sam basen okazał się również fajną alternatywą, z sauną w kształcie beczki. Było to 2 miejsce tego dnia, w którym nie spotkaliśmy żadnego turysty. Nie mogliśmy wyjść z podziwu jak długo Islandczycy potrafią siedzieć w beczce z zimną wodą, podczas gdy my zamarzaliśmy niemal natychmiast po wejściu do niej. Zapewne hartowali się od dziecka.