O 7.30 jemy pierwsze prawdziwe lankijskie śniadanie, czyli ryż z różnymi curry (warzywne). Oczywiście wszystko pikantne. O 8 punktualnie tak jak się umawialiśmy przyjeżdża kierowca tuk-tuk i jedziemy zwiedzać starożytne miasto, znajdujące się na liście UNESCO. Kupujemy bilety i zaczynamy od pałacu królewskiego. Z pierwsze grupy zabytków najbardziej spodobały mi się rzeźbienia na Audience Hall. Następnie zwiedzamy czworobok, gdzie najładniejsza jest Vatadage. Nasz przewodnik jest bardzo szczegółowy i choćby najmniejszej świątyni po drodze nam nie odpuszcza. Oczywiście największe wrażenie robią na nas 4 posągi Buddy wykute w granicie w grupie Gal Vihara. Z jednej strony szkoda, że całość została przykryta metalowym dachem, ale z drugiej strony, jeśli tylko tak można ochronić zabytki, to nie możemy narzekać.


Świątynie w Polonnaruwa

Podobały nam się też stupy. Na końcu zwiedziliśmy muzeum a następnie tuk-tukiem pojechaliśmy na dworzec autobusowy. Po 3 godzinach podróży dotarliśmy do Anuradhapura. Na miejscu od razu znalazł się uczciwy kierowca tuk-tuka, który zawiózł nas do hotelu zarezerwowanego wcześniej przez internet a następnie zawiózł nas do Mihintale. Naprawdę dobrze trafiliśmy, gdyż okazał się nie tylko dobrym kierowcą, ale także przewodnikiem. Mihintale polecamy wszystkim. Z przewodnika wynikało, że potrzeba wiele czasu na wspinaczkę, ale ostatecznie, na miejscu okazało się, że te schody to pestka a całość nie zajmuje wiele czasu.


Młodzi mnisi oraz Gal Vihara

Pierwsza uwaga, my byliśmy po południu, prawie na zachód słońca. Na pewno jest to dobra pora na odwiedzenie tego miejsca, gdyż nie jest tak gorąco, ale też stupa jest lepiej oświetlona z samego rana, zatem do zdjęć poranek będzie lepszy. Miejsce jest urokliwe i godne polecenia wszystkim. Pod górkę idzie się przez około 10 minut. Potem dociera się na plac, na którym stoi pierwsza stupa. Stąd można pójść w 3 strony: na skałę widokową, na posąg Buddy i na dużą stupę. Do każdej wiodą dalsze stopnie, w większości wykute w skale, ale nie jest to absolutnie męcząca wspinaczka. Przy zachodzącym słońcu wracaliśmy do hotelu, gdzie zjedliśmy przepyszne i pikantne (a jakżeby inaczej!) kottu, czyli danie przygotowane z chiapati z warzywami i w naszym przypadku kurczakiem. Polecamy.