Po wczesnym śniadaniu jedziemy samochodem szutrową drogą godzinę do punktu startowego rejsu kanu po rzece Tsiribihina. Sprawnie pakujemy rzeczy i w 5 osób (my, przewodnik i 2 wioślarzy) wsiadamy na kanu. Początkowo woda jest dość niska, na tyle, że miejscowa ludność w rzece uprawia ryż. Po drodze co jakiś czas zatrzymują nas miejscowi.


Żywa kura w bagażniku oraz czółno, którym płynęliśmy w 5 osób

Wioślarze dają im wtedy po dwa kubki ryżu, czasem trochę oleju do butelki, czasem marchewki. Dość szybko orientujemy się, że to rodzaj miejscowego, nieoficjalnego podatku. Czasem szef wioski domaga się także drobnych sum pieniędzy. Proceder zaczął się podobno 2 lata temu i przybiera na sile. Kolejne wioski dopatrują się w tym możliwości pozyskania dodatkowego pożywienia i pieniędzy.


Czółna służą też do transportu towarów. Na drugim zdjęciu skały przy rzece

Niby niedużo, ale jak mówi przewodnik, pokazuje to skalę korupcji w całym kraju, która podobno jest duża. Przez cały dzień nie widzimy innych kanu z turystami. Jedynie jedna łódź motorowa, która wypływała z tego samego miejsca przepływa koło nas dwukrotnie. Łódź jest okropna, bardzo głośna i choć przepływa w duże odległości od nas, to hałas jest duży. Nawet dużo szybciej nie płynie. Nie polecam nikomu, chyba że z zatyczkami do uszu.


Postój na obiad oraz czółno w całej okazałości

Poza tym spotykamy tylko miejscową ludność i obserwujemy jak wygląda życie wzdłuż rzeki. Kobiety robią pranie, kąpią się i zbierają wodę, mężczyźni pracują na roli, życie płynie wolno i zgodnie z naturą. Na lunch zatrzymujemy się na jednym z brzegów. Przewodnik i wioślarze starają się jak mogą. Jemy zebu i ryż z warzywami i ruszamy w dalszą drogę.


Krokodyl na brzegu i nasze pierwsze lemury

Po południu zaczynamy odczuwać trudy siedzenia w podobnej pozycji przez cały dzień. Momentami trudno znaleźć sobie miejsce, choć warunki są jak najlepsze (pod plecami i siedzeniem mamy materace, na których w nocy się śpi w namiocie). Dopływamy do wodospadu, bardzo ładnego, w którym możemy się kąpać. Korzystamy z okazji, bo innego prysznica nie będzie.


Wodospad oraz nocleg na plaży pod namiotem

Po drodze jednak czeka na nas inna niespodzianka, widzimy nasze pierwsze pospolite lemury z bliska. W trakcie płynięcia łódką widzieliśmy co prawda lemury skaczące po drzewach, ale było to dość daleko. Po kąpieli przepływamy na plażę po drugiej stronie rzeki, gdzie rozstawiamy obóz i pod madagaskarskim gwieździstym niebem w całkowitym spokoju jemy kolację.