Od samego rana pogoda jest okropna. To zdecydowanie najbrzydszy dotychczas dzień naszej podróży. Jest pochmurno, wietrznie i deszczowo. W planach mamy półwysep Reykjanes. Najpierw jedziemy na wycieczkę do Raufarhólshellir Lava Tunnel. Tunel znajduje się na terenie parku narodowego Reykjanesfólkvangur. Cała wycieczka trwa około godziny. Wchodzi się do naturalnego tunelu wydrążonego ponad 5000 lat temu przez lawę. Wycieczka jest bardzo ciekawa. Oglądając zdjęcia myśleliśmy, że kolorowe światła na ścianach jaskini pochodzą od koloru podświetlenia. Na miejscu okazało się, że kolory te są naturalnymi kolorami po lawie, jedynie podświetlone białym światłem. W jaskini nie ma znanych z naszych jaskiń nietoperzy ani stalaktytów czy stalagnatów. Na koniec można doświadczyć całkowitej ciemności jaskini oraz tego jak wyostrzają się inne nasze zmysły. Bardzo fajne doświadczenie.


Tunel lawowy Raufarhólshellir

Stamtąd jedziemy do Krýsuvík / Seltún Geothermal Area. Chociaż jest pole geotermalne nie jest tu bardzo duże, to i tak miejsce to warto odwiedzić, zwłaszcza jeśli nie jedzie się do Hverir Geothermal Area na północy. Podjeżdżamy też blisko nad jezioro Kleifarvatn. Ma ono ładny błękitny kolor. Nie wysiadamy jednak nawet z samochodu, gdyż tak wieje i pada, że ani spacer ani zdjęcia nie miałyby najmniejszego sensu. Podjeżdżamy także na klify Krýsuvíkurberg, na których obserwować można (nawet w taką pogodę) mieszkające tu ptaki. To taka mniejsza wersja klifu Látrabjarg na fiordach zachodnich. Podobny klif znajdujemy nieco dalej – nazywa się Valahnúkamöl i położony jest na półwyspie Reykjanestá. Dodatkowo są tu różne formacje skalne w wodzie i latarnia morska. Widzimy sztorm na morzu i strach turystów przed wyjściem z samochodu. Ogólnie tego dnia nie widzimy zbyt wielu turystów, z wyjątkiem Blue Lagoon.


Raufarhólshellir oraz formacje skalne przy klifie Valahnúkamöl

Zanim tam jednak docieramy jemy obiad i robimy zakupy w Grindavik. Do Bláa Lónið, jak nazywa się błękitna laguna po islandzku docieramy ok. 50 min. przed wybranym przez nas czasem. Niestety nie można wejść wcześniej. Wpuszczają dopiero na 15 min. przed wybraną godziną. Oglądamy więc korzystających z zewnątrz, martwiąc się nieco, że może nam tam urwać głowę. Wiatr jest silny, zacina deszczem. Taka jest Islandia. Nawet w sierpniu może tu wyglądać jak pod koniec listopada lub w grudniu w Polsce. Sama laguna jest bardzo ładna. Nie wydaje nam się zatłoczona. Jest na tyle duża, że ludzie się gdzieś w niej gubią. Można nawet znaleźć prywatny kawałek laguny dla siebie, jeśli odejdzie się od popularnych miejsc. W lagunie utrzymywana jest cały czas temperatura 38 st. To na tyle dużo, żeby nie zmarznąć z jednej strony, a z drugiej nie na tyle, żeby co chwilę robić sobie przerwy.


Bláa Lónið, czyli błękitna laguna po islandzku

W przerwach korzystamy z sauny (ok, ale niezbyt ciepła) oraz łaźni parowych (naturalne, ale zupełnie nie spełniają swojej funkcji). Wydaje się, że jest to najsłabsze ogniwo laguny. W samej lagunie znajduje się bar (w którym można odebrać jeden dowolny napój, my decydujemy się na smoothie ze skyru – polecamy) oraz stanowisko z maskami (jedna w cenie). Maskę zmywa się prosto w wodzie z laguny, gdyż to od glinki bierze się jej niezwykły błękitny kolor. W czasie kąpieli wydaje nam się w pewnym momencie, że pada grad. Z pewnością odbiór laguny byłby lepszy w ładną pogodę, ale ogólnie miejsce jest warte odwiedzenia. Nawet jeśli jest koszmarnie drogie i nieco turystyczne. Skóra po kąpieli jest bardzo miękka. Trzeba tylko koniecznie nałożyć maseczkę/odżywkę na włosy (są pod prysznicami), bo inaczej podobno ciężko po tej wodzie doprowadzić włosy do ładu. Nocujemy w Rejkiawiku.