Po godzinnym dojeździe do drugiej części parku, rozpoczynamy zdobywanie dużego Tsingy. Cała trasa, składająca się z 2 mniejszych Ranotsara oraz Andamozavaky i łącznika Broadway trwa ok. 6 godzin. Na trasie są różne warianty, my wybieramy ten trudniejszy, ale też o wiele bardziej ciekawy i pełen przygód. Najpierw w lesie widzimy białe sifaki i to 2 osobne grupy. Potem wspinamy się na skały, stosując daną nam uprzęż i przechodzimy po pierwszy wiszącym mostku. Trasa jest o wiele bardziej wymagająca niż 1 dnia, ale też ładniejsza.


Sifaka oraz Grand Tsingy

Wszystko jest większych rozmiarów niż w małym Tsingy. O dziwo na pierwszej części trasy nie spotykamy nikogo, dopiero przy łączniku mijamy się z pierwszymi turystami. Po zejściu z pierwszej trasy idziemy lasem a następnie dużą część drogi jaskinią. Momentami przejścia są bardzo wąskie, trzeba zdejmować plecak, bo można utknąć. Trzeba też mieć ze sobą latarkę, najlepiej czołówkę, bo jaskinia nie jest oświetlona. W jaskini widzimy nietoperze.


Grand Tsingy

Brudni, ale szczęśliwi dochodzimy do drugiej trasy w dużym Tsingy. Tu panuje już tłok jak na Śnieżce. Widać, że większość turystów z dużego Tsingy robi tylko tę część szlaku. Tutaj mamy 2 punkty widokowe oraz kolejny wiszący mostek. Widzimy jak większość turystów ostrożnie chodzi po skałach, momentami trzeba czekać aż przejdą. Po zejściu ze skał jemy lunch kupiony w hotelu (rostbef z ryżem) i ruszamy w dalszą trasę. Spotykamy w drodze powrotnej lemury i ciekawe ptaki z niebieskim okiem i długim ogonem.


Wiszący most oraz zejście z Grand Tsingy

Niezjedzone ciastka i chrupki dołączone do zestawu lunchowego rozdajemy dzieciom na parkingu (warto mieć ze sobą zawsze coś dla dzieci, np. banany, chociaż najczęściej proszę o cukierki, ale zdarza się, że również o mydło). Popołudnie spędzamy relaksując się nad basenem. Wieczorem jedziemy do Bekopaki na kolację w miejscowej knajpie. Jedzenie jest tu o wiele tańsze, ale nie tak wyszukane jak w hotelu. Jednak grillowana ryba powinna zadowolić większość osób a warto wspierać lokalne rodziny a nie zagranicznych inwestorów, do których należą hotele, w których zatrzymują się turyści.