Wstajemy o 4.30 a o 5 wyjeżdżamy do Parku Narodowego Horton’s Plains. Jest zimno, dobrze, że mamy polary, długie spodnie i kurtki przeciwdeszczowe. Droga jest kręta i trochę mnie mdli, ale na szczęście w samochodzie można się zdrzemnąć i jakoś przetrwać te zakręty. Po drodze zatrzymujemy się na punkcie widokowym na wschód słońca. Po dojechaniu do bram parku widzimy dziesiątki samochodów, które tu przyjechały. To chyba drugie tak oblegane miejsce na Sri Lance po Sigiriyi. Po kupieniu biletów ruszamy w dalszą podróż. Dojeżdżamy do parkingu, oglądamy sambura, który chodzi po łące, zostawiamy nasze duże plecaki w samochodzie i z małym plecakiem i prowiantem udajemy się na trekking na World’s End.


Wschód słońca w Horton’s Plains

Przed rozpoczęciem wędrówki nasze plecaki są przeszukiwane, wszystkie plastikowe elementy zabierane, łącznie z zabezpieczeniem od wody i naklejką na butelce (same butelki można zabrać). Plastikowe siatki zamieniają nam na papierowe. Widać, że dbają o park i podczas całej wędrówki rzeczywiście nie widzimy żadnych śmieci. Po kilkuset metrach drogie się rozchodzą w prawo (na wodospady) i w lewo (na mały World’s End). Dzięki temu, że większość turystów idzie w prawo (dłuższą drogą do World’s End), my idziemy w spokoju leśną dróżką na główny punkt widokowy i nikt nas nie wstrzymuje (polecamy tą trasę jako pierwszą).


World’s End oraz Baker’s Falls

Mały World’s End nie jest bardzo imponujący, ale po dojściu na World’s End jesteśmy bardzo zadowoleni. Widoki są pięknie, przed nami doszło tu tylko kilka turystów. Cały japońsko-chiński tłum zostawiliśmy za nami. Ponad punktem widokowym jest wspaniałe miejsce na zjedzenie śniadania i podziwianie widoków ze skarpy. Odpoczywamy chwilę i wyruszamy w drugą stronę, aby domnknąć pętelkę. Po drodze spotykamy turystów, którzy poszli w prawo na rozstaju dróg. Mają już dużo gorszą widoczność, gdyż ok. 8.50 nadciągnęły chmury. Widoki są bardzo ładne. Najbardziej podobają nam się czerwone wysokogórskie rododendrony, które tutaj rosną. Po drodze idziemy na wodospady Baker’s Falls i kontynuujemy aż do parkingu, obok którego znajduje się małe muzeum (jest tu nawet wypchany lampart).


Pociąg do Haputale oraz widoki z pociągu

Pijemy herbatę w restauracji i jedziemy samochodem do Pattipola, gdzie od razu wsiadamy do pociągu jadącego do Haputale. Kupujemy kartonowe bilety (takie jak dawniej były w Polsce) i wraz z miejscową ludnością oraz tłumem turystów jedziemy starym pociągiem do Haputale. Trasa jest malownicza, widoki momentami się dość dramatyczne, widać kilkusetmetrową przepaść pod torowiskiem. Pociąg jedzie wolno, spokojnie można robić zdjęcia, czy wychylać się za okno lub drzwi. Po dojechaniu na miejsce dziwimy się, że tak mało osób wysiada (z turystów tylko my). Reszta jedzie dalej do Ella. Przy dworcu nie ma nawet tuk-tuków. Jedziemy do zarezerwowanego hotelu, ale okazuje się być zamknięty na 3 spusty z powodu końca Ramadanu. Zostajemy w Bel View Guest House.


Adisham Monastery oraz lokalny targ

Jedziemy na obiad do centrum do miejscowej knajpki (ceny dla miejscowych są porażająco niższe niż te w restauracjach dla turystów). Jemy rice&curry oraz samosy, pijemy herbatę i jedziemy tuk-tukiem do klasztoru benedyktynów Adisham Monastery. Mamy szczęście, gdyż normalnie byłby zamknięty w ciągu tygodnia, ale ze względu na muzułmańskie święto jest dzisiaj otwarty. Klasztor ma ładny ogród. Budynek bardziej przypomina zaś mroczne zamczysko niż klasztor. Zwiedzamy 3 udostępnione turystom sale oraz odwiedzamy sklepik z naturalnymi produktami wytwarzanymi przez mnichów. Wracamy do naszego pokoju gościnnego, odpoczywamy, wypisujemy kartki i ok. 16.30 idziemy zwiedzić miasteczko. Wysyłamy kartki, oglądamy widok ze świeżo budowanej platformy widokowej, pijemy pyszną wodę kokosową, próbujemy nowych owoców – jambu oraz jemy kolację w pięknym widokiem na tarasie Sri Lak View Holiday Inn.