Po śniadaniu jedziemy obejrzeć fort w mieście. Wydaje nam się, że jesteśmy tu jedynymi turystami od wieków. Ogólnie w całym kraju są pustki. Nawet na żółwiach było tylko kilkanaście osób, w tym wielu miejscowych. Następnie jedziemy do Jalan Bani Bu Hassan, gdzie zwiedzamy bardzo ładny, położony w oazie fort odnowiony i do Jalan Bani Bu Ali, gdzie zwiedzamy fort nieodrestaurowany, który jest wielki i ma zdecydowanie swój klimat, gdyż inne forty – te po renowacji – wyglądają wszystkie podobnie.
Forty Jalan Bani Bu Hassan i Jalan Bani Bu Ali
Następnie jedziemy do Bidiyah, skąd o 15.30 jedziemy z miejscowym przewodnikiem, samochodem 4WD zwiedzać wydmy Wahiba Sands. Zaraz za miastem zaczyna się już pustynia. Widoki przypominają nam pustynie w Namibii, zwłaszcza że duża ich część ma czerwony kolor. Po drodze mijamy zabudowania Beduinów oraz ich zwierzęta (kozy i wielbłądy). Mijamy także desert camps, do których turyści przyjeżdżają na nocleg. Widoki są piękne. W połowie drogi przewodnik przypomina sobie, że jeszcze się nie pomodlił. Wysiada z samochodu, obmywa się wodą i modli się, składając tradycyjne muzułmańskie pokłony. Jest przy tym bardzo autentyczny i zdecydowanie nie robił tego na pokaz, za co zyskuje w naszych oczach wiele.
Zdjęcia z Wahiba Sands
Dalej, gdy jedziemy przez wydmy, nadchodzi mała burza piaskowa oraz duże zachmurzenie. Pogoda zdecydowanie się pogarsza. Na szczęście po chwili widzimy fajne stado wielbłądów, za którym podążamy aż do ich zagrody. Na miejscu zastajemy chłopaka z Bangladeszu, który za 300 dolarów miesięcznie dogląda tu stada. Mieszka w miniaturowej chacie zrobionej z byle czego. Szczerze podziwiam jak może tu wytrzymać. Nie dość, że pustkowie, to jeszcze samotność i upał muszą mu doskwierać.
Wielbłądy na Wahiba Sands
Widzimy jak zamyka wielbłądy w zagrodzie, jak je karmi paszą oraz słomą. Możemy je do woli głaskać. Wszystkie są bardzo sympatyczne i miłe. Boją się nas tak samo, jak my boimy się ich. Przewodnik się nie spieszy, rozkłada się na piasku i spokojnie gawędzi z chłopakiem. My wchodzimy jeszcze na pobliską wydmę, żeby zobaczyć zachód słońca. Bardzo nam się tam podoba. Aż żal odjeżdżać, ale zrobiło się już prawie ciemno, więc nie było na co czekać. Na koniec widzimy jeszcze ślicznego królika, którego właściciel wielbłądów trzyma tu dla swojej córki. Zadowoleni jedziemy na nocleg do Al-Ashkarah do hotelu o tej samej nazwie co miasteczko.
Napisz komentarz